Robak
Ślicznie wyglądała, kiedy nikt na nią nie patrzył. Miała dzień wolny, wstała późno, wszystkie czynności wykonywała z ociąganiem, pogrążona w rozkosznym rozleniwieniu. Jej współlokator miał wrócić z uczelni dopiero za kilka godzin. Wciąż w mocno już spranej jasnocytrynowej piżamie, przygotowywała sobie teraz obiad, podrygując lekko do muzyki dobiegającej z małego radyjka ustawionego na blacie. Zaczynała właśnie kroić w kostkę ziemniaki, które wraz z odnalezioną w głębi lodówki marchewką i mrożonym groszkiem miały stanowić bazę skromnej zupy, kiedy poczuła, że coś bardzo delikatnie ociera się o jej prawą kostkę. Spodziewając się kotki współlokatora, obejrzała się przez ramię z łagodnym uśmiechem, ale zaraz zastygła w bezruchu, szeroko otwierając oczy. Chciała krzyknąć albo odskoczyć, ale całe jej ciało było jak sparaliżowane. Na podłodze z beżowych kafelków leżało stworzenie w najogólniejszym zarysie przypominające ogromnie wychudzonego, zupełnie łysego człowieka; jednak z racji przeraźliwej bladości pomarszczonej i dziwnie wilgotnej skóry, jego widok przywiódł jej na myśl raczej owe bezokie jaszczurki, które cały swój żywot przepędzają we wnętrzach głębokich jaskiń. Ciągnął się za nim długi szlak śluzu, za drzwiami kuchni zakręcający w lewo. „Musiało wpełznąć przez okno albo jakąś dziurę” – pomyślała, powoli odzyskując rezon. Stworzenie, cicho sycząc, konwulsyjnie wiło się w miejscu i wyciągało długie, pozbawione paznokci palce, których samymi koniuszkami lekko muskało ją po łydce. Z obrzydzeniem cofnęła się o kilka kroków w stronę kuchenki. Powtarzała sobie, że powinna odczuwać strach, ale potrafiła zdobyć się tylko na podszytą pogardą litość. Stworzenie wodziło za nią błyszczącymi, całkowicie czarnymi ślepiami, i wydało się jej, że w wyrazie jego pyska zawierało się błaganie. W istocie: miała wrażenie, że nie tyle ją napastowano, co domagano się od niej opieki. „Odejdź”– rozkazała ostro, jednocześnie wskazując palcem sztywno wyprostowanej ręki na drzwi. „No już, sio”. W odpowiedzi stworzenie wydało z siebie tylko przeciągły wizg, wygięło się gwałtownie, po czym podczołgało się do niej, próbując opleść przednie odnóża wokół jej nóg. Tego było dla niej za wiele. Ze stojaka porwała tłuczek do mięsa i bez cienia litości ubiła ohydnego stwora, którym byłem. Głos z radyjka zapowiedział popularną skoczną piosenkę.