Gabinet

Miejsce to moglibyśmy umownie nazwać gabinetem cierpienia zwierzęcego. Utrzymywany tu porządek i sterylna niemal czystość nie pozwoliłyby się tego domyślić, ale swego czasu dochodziło tu do niewyobrażalnych aktów okrucieństwa. Po teraz nieskazitelnie białych ścianach, tym bielszych jeszcze w blasku prostokątnych lamp sufitowych, nieraz spływały zakrwawione wnętrzności dręczonych tu istot, wyszarpnięte z ich ciał i ciśnięte na bok, w dzikim zapamiętaniu, w ferworze tortur, w spazmie bezdusznej pasji. Grube drzwi, z zewnątrz nie różniące się niczym od innych drzwi na tym korytarzu, z powodzeniem tłumiły rozpaczliwe, straceńcze skowyty i skomlenia, kwiki i piski, jęki i zawodzenia, żałosne, charkotliwe błagania o łaskę, o litość, o zmiłowanie.

Od tamtych czasów wszystko tu zostało oczywiście odmalowane, wymienione, wyremontowane. Zadbano, by zatrzeć ślady po plamach i zadrapaniach, a nawet, co zresztą okazało się najtrudniejsze, usunąć unoszący się tu niegdyś odrażający zapach, szkodzący trawieniu, osiadający w materii ubrań. Tylko zawartość przeszklonej, zamykanej na kluczyk szafy nawiązuje, w sposób pośredni i aluzyjny, do przeszłości tego pokoju. Na górnej półce stoją metalowe instrumenty rozmaitego, nie zawsze dla nas oczywistego przeznaczenia, schludnie posortowane w blaszanych pojemnikach: obfitość noży i nożyków o fantazyjnie profilowanych ostrzach, poręczne piły, zakrzywione haki, jedno- i wielozębne szpikulce. To przy pomocy instrumentów podobnego rodzaju zadawano tu męki o nadzwyczajnym stopniu intensywności i wyrafinowania; przemyślnie łączono ich funkcje, dobierano je w nieprzypadkowych sekwencjach, dokładając starań, aby zbyt wcześnie nie pozbawić ofiar świadomości. Narzędzia w szafie, błyszczące nowością, są zapewne jedynie pamiątkowymi replikami, tańszymi imitacjami tamtych, być może nawet fabrycznie stępionymi. Stanowią zaledwie symbol pełnego arsenału, którym dysponowali tutejsi oprawcy; wśród eksponatów zwraca na przykład uwagę brak wierteł i ostrzy zasilanych elektrycznie, jak również sprzętów mniej finezyjnych, ale wciąż często znajdujących zastosowanie, takich jak kije, pałki i kastety.

Całą powierzchnię niższych półek zapełniają natomiast wieloczłonowe, rozkładane modele anatomiczne z matowego plastiku, rozrzucone w pewnym bezładzie, czasem zwrócone tyłem do szyby. Wydaje się, że większość z nich reprezentuje elementy układów wewnętrznych jakichś ssaków; zdarzają się jednak poszczególne egzemplarze o charakterze jawnie gadzim. Zestawienie odcieni różu z chłodnymi błękitami, jak również tak wielkie nagromadzenie bulwiastych i pofałdowanych kształtów, nie przeznaczonych przecież do oglądania, słusznie skrywanych przez naturę pod warstwami skóry i tłuszczu, przyprawia nas o delikatne mdłości. Pobieżny przegląd zdradza, że modele te są bez wyjątku fragmentaryczne i niekompletne; nie ukazują nigdy całych stworzeń, odnoszą się zawsze tylko do pewnych partii ciał, i trudno bez kluczyka otwierającego szafę ustalić, czy razem wzięte tworzą jakiś spójny zestaw. Wedle wszelkich oznak ta część wystawy ma przypominać, że zwierzęcym cierpieniom podlegały jednako wszystkie istoty, bez względu na gatunek, zaś skrupulatne ćwiartowanie, zmazujące z każdej z nich tożsamość, dodatkowo je ze sobą zrównywało.

Jedynym większym meblem oprócz przeszklonej szafy jest tu szara metalowa kartoteka z dwudziestoma czterema szufladkami w sześciu rzędach i czterech kolumnach. Szufladki nie są opisane i, na ile jesteśmy w stanie to stwierdzić, nie wysuwają się. Być może gdzieś z tyłu ukryty jest guzik uruchamiający mechanizm zwolnienia blokady. Nie musimy go jednak szukać, potrafimy bowiem domyślić się zawartości kart wypełniających szufladki – o ile wewnątrz rzeczywiście znajdują się jakieś karty. Jeżeli cały obecny wystrój ma charakter skrótu, przenośni, w kartotece można dopatrywać się prostego znaku ogromnej liczby podmiotów cierpienia, które przewinęły się przez ten gabinet; a także systematyczności, z jaką się tu z nimi obchodzono.

Obecność półowalnego lustra umieszczonego nad umywalką (bez wątpienia atrapą niepodłączoną do instalacji hydraulicznej – z odkręconego kranu nie leje się wcale woda) pogłębia dwuznaczne uczucie, którego doznajemy już od pierwszej chwili spędzonej w tym wnętrzu. Chociaż jako przybywający po latach goście nie mogliśmy mieć bezpośredniego związku ze stosowanymi tu niegdyś praktykami, nie potrafimy otrząsnąć się z nikłego, ale drażniącego poczucia winy. Natrętny głos wewnętrzny, który nie chce zamilknąć, szepce nam, że w pewien sposób partycypowaliśmy, jak wszyscy, w odprawianych tu patroszeniach, kastracjach i miażdżeniach. Jeżeli byliśmy ich świadomi, nasz błąd polegał na milczącym przyzwoleniu; jeżeli zaś nic o nich nie wiedzieliśmy – powinniśmy wstydzić się właśnie naszej niewiedzy. Zarazem jednak zalewające nas współczucie dla wszystkich bezimiennych, bezbronnych organizmów, nad którymi się tu znęcano, zbliża nas do nich i ujawnia nam, ku naszej zgrozie, nasz własny charakter jako nieforemnego, zbędnego kawałka mięsa, którego jedynym powołaniem jest cierpieć bez sensu i przeminąć bez śladu. Odnajdujemy tu więc nasze powinowactwo zarówno z katami, jak i z ofiarami. Mówimy sobie, że nigdy nie powinniśmy byli tu przyjeżdżać, i jednym tchem dodajemy, że tu właśnie jest nasze miejsce.

Przyklękamy i gładzimy dłonią zimne kafelki podłogi w centrum gabinetu, w miejscu, gdzie stać musiał główny stół operacyjny, do którego solidnymi rzemieniami przytwierdzano nieszczęsne, desperacko wyrywające się stworzenia. Obecni właściciele, być może kierując się względami dobrego smaku, zdecydowali się nie umieszczać nawet sugestii jego formy; milczenie, pominięcie bywa nierzadko bardziej wymowne od wielosłowia. Pod wpływem impulsu przechylamy się na bok i powoli kładziemy na ziemi, jakby szukając możliwości powtórzenia czy odtworzenia, choćby częściowego, tego, co tu zachodziło. (Czy nie kpimy sobie jednak w ten sposób z pamięci ofiar, zważywszy na to, że nam nic tu nie grozi, że tu, w wygodnym, odnowionym wnętrzu, oddzieleni jesteśmy od wszelkiego niebezpieczeństwa barierą czasu?) Przymykamy oczy, oślepieni jaskrawym światłem lamp; wydaje się nam, że ich przytłaczającą jasność odbitą od bieli ścian widzimy jeszcze przez zaciśnięte powieki. Zmęczeni i pasywni, jak teraz, bez większych protestów pozwolilibyśmy się ranić i kroić. Nie możemy też jednak wykluczyć, że gdyby tylko starczyło nam energii, i gdybyśmy znaleźli odpowiednio dobry powód, również bez większych protestów zabralibyśmy się do ranienia i krojenia innych. I na jedno, i na drugie przybyliśmy tu jednak za późno.

Nasze źródła donoszą nam, że gabinet ten po odejściu jego pierwotnych właścicieli trafił do rąk prywatnych powierników pragnących zachować anonimowość. Uzyskanie pozwolenia na wizytę nie jest trudne, jeżeli dysponuje się odpowiednimi kontaktami; zdobycie jakichkolwiek pewnych informacji graniczy jednakże z cudem. Najbardziej kłopotliwa jest nieprzejrzystość intencji autorów obecnej aranżacji wnętrza: czy ich dzieło ma być przestrogą dla przyszłych pokoleń, czy może pomnikiem wystawionym dawnym gnębicielom? Czy wedle ich założeń przychodzi się tu, by w pełnej szacunku zadumie wspomnieć los bestialsko pomordowanych, czy by z dystansu rozważać ten mord jako tylko kolejne kuriozum, jedno z wielu wspomnień z owych niezrozumiałych, przebrzmiałych czasów, gdy chodziło o coś innego i na co innego się przyzwalało?

Tak czy inaczej znaleźliśmy się tu, i przez to siłą rzeczy czujemy się w coś zamieszani, zostaliśmy w pewien sposób naznaczeni. Możemy być pewni, że nie uwolnimy się od tego wychodząc, że nie pozostawimy tego tak po prostu za sobą. Dlatego na razie wciąż leżymy jeszcze pośrodku zimnej podłogi. Pozostaniemy tak, dopóki nie poczujemy się lepiej, a przynajmniej dopóki nie wypracujemy jakichś budujących wniosków. Tymczasem moglibyśmy może – przychodzi nam na myśl – przekręcić się na brzuch, twarzą do ziemi. Panująca tu jasność jest bowiem wprost nie do zniesienia.