Centrum miasta

Od dawna nie bywam już w centrum miasta. Mógłbym to tłumaczyć po prostu tym, że nie mam żadnego powodu, aby tam bywać, bo nie mam tam nic do załatwienia. Byłoby to jednak z mojej strony nieszczere. Zbyt długo byłem już w taki sposób nieszczery, zbyt wiele podobnie prostych wytłumaczeń wypowiadałem tonem kogoś, kto chciałby uchodzić za pewnego siebie i opanowanego, kogoś, kto chciałby stworzyć wrażenie, że jest w posiadaniu kompletnego obrazu siebie i ręczy za słuszność wszystkich swoich poczynań. Prawda natomiast jest taka, że choć faktycznie nie mam nic do załatwienia w centrum miasta, to nie wynika to z przypadku, ale z moich własnych decyzji; decyzje te zaś podjąłem ze strachu i na skutek załamania. Na swoje własne życzenie zostałem człowiekiem, który nie ma nic do załatwienia w centrum miasta. Teraz przypominam sobie, że gdy byłem znacznie młodszy, często jeździłem do centrum miasta, nie wiedząc za dobrze, co też takiego mógłbym tam robić, ale za to pełen przeczucia, że w ten sposób przygotowuję się do życia, które czeka mnie w przyszłości. W owych czasach cały świat był jakby niebieskawoszary, a przynajmniej tak wygląda w moich wspomnieniach, jakby nie istniała w nim inna pora niż późne popołudnie ociężale przechodzące w wieczór; padało wtedy dużo deszczu, często bolała mnie głowa i nigdy nie czułem się wyspany, a wszyscy ludzie wokół wydawali się zarazem tajemniczy i bliscy, jak współpasażerowie autobusu, który stoi w korku. Kiedy byłem znacznie młodszy, nie miałem najmniejszych wątpliwości co do tego, że życie, które mnie czeka, będzie życiem w centrum miasta. Nic więc dziwnego, że tak bardzo chciałem poznać wszystkie tamtejsze ulice i przejścia podziemne, że tak chętnie spędzałem czas w tamtejszych salonach z prasą, szczególnie w działach z prasą zagraniczną.