Fotografia
Podczas porządków wymuszonych nagłą przeprowadzką natrafiłem na starą fotografię mojego przyjaciela. Była to niewielka czarno-biała odbitka przedstawiająca go stojącego w kącie zupełnie pustego pokoju. Ręce luźno opuszczone wzdłuż tułowia nadawały mu wygląd kogoś bezradnego czy może zrezygnowanego. Trudno było odczytać jego wyraz twarzy; musiał akurat poruszyć głową w momencie spustu migawki. Ze względu na opuszczone żaluzje w oknach nie dało się ocenić, o jakiej porze zostało zrobione zdjęcie. Obraz był nieco przekrzywiony, co sprawiało wrażenie, jakby przyjaciel mój znalazł się w kącie pod wpływem działania siły grawitacji, zaś pokój był kajutą na statku miotanym falami pośrodku ciemnego, bezkresnego oceanu.
Ponieważ byłem właśnie pochłonięty opróżnianiem swojego dotychczasowego mieszkania, szczególnie poruszył mnie widok pustki panującej w pokoju na zdjęciu. Musiało zostać zrobione w mieszkaniu, do którego ktoś miał się wkrótce wprowadzić lub które właśnie opuścił. Właśnie ze względu na brak jakichkolwiek detali, jakiegokolwiek punktu zaczepienia, nie potrafiłem odnaleźć tego pokoju w swoich wspomnieniach. Ze stroju i fryzury mojego przyjaciela wnioskowałem, że fotografia musiała zostać zrobiona dobrych kilkanaście lat temu. Wydawało się prawdopodobne, że to ja byłem jej autorem.
Znalezisko to uświadomiło mi, że nie odzywałem się do mojego przyjaciela już od kilku miesięcy. Tak wyglądała nasza relacja w ostatnich latach i nie wydaje mi się, aby którykolwiek z nas doznawał tego jako szkody. Obaj byliśmy zmęczeni, zmęczeni życiem i zapewne także sobą nawzajem. Bezmyślnie zapatrzony od kilku minut w rozmytą plamę w miejscu jego twarzy, postanowiłem wreszcie do niego zadzwonić; nie wiem, czy zadecydowało o tym utajone poczucie winy, czy może chęć ucieczki od wywlekania zawartości szafek i szuflad, którego końca nie było widać.
Sądząc z jego głosu, musiałem obudzić go swoim telefonem. Nie zważając na to, od razu zaproponowałem mu spotkanie. Uznałem, że nie ma sensu pytać go teraz o samopoczucie i tym podobne sprawy, jeżeli i tak mielibyśmy niedługo się zobaczyć. Po krótkiej pauzie odpowiedział, że mógłby znaleźć dla mnie czas pod koniec tygodnia. Zapytałem, czy nie udałoby się trochę tego przyspieszyć. Ponieważ milczał, wyjaśniłem, że pod koniec tygodnia będę zajęty przewożeniem rzeczy do nowego mieszkania. Tu zdałem sobie sprawę, że nie jest przecież zaznajomiony z przykrą sytuacją, w jakiej znalazłem się w ostatnich dniach, dlatego spróbowałem mu ją nakreślić w ogromnym skrócie. Ostatecznie oznajmił słabym głosem, że gdyby zrezygnował z jakichś swoich planów, mógłby się ze mną zobaczyć już następnego dnia. Uradowany, poleciłem mu przyjść o dogodnej dla mnie porze do niewielkiego klubu muzycznego, w którym często bywaliśmy jeszcze jako studenci, i o którym wciąż myślałem z nostalgią.
Niestety, podczas spotkania nazajutrz mój przyjaciel był dziwnie roztargniony i jakby nieobecny, co wprawiało mnie w niemałą irytację. Czułem, że w ogóle się dla mnie nie stara, chociaż pierwszy wykonałem w jego stronę miły gest i zadzwoniłem. Miałem wrażenie, że docierały do niego co najwyżej urywki mojej historii o przejściach z przymusową zmianą mieszkania. Kiwał głową w najbardziej niestosownych miejscach i uciekał oczami przed moim spojrzeniem. Zamiast tego wpatrywał się w jakiś punkt ponad moim lewym ramieniem. W pewnym momencie zdenerwowany odwróciłem się nawet, żeby sprawdzić, co go tak absorbuje. Wisiał tam tylko oprawiony afisz sprzed wielu lat anonsujący koncert jakiegoś trębacza, z biegnącym na skos dużym autografem. Sam zawiesiłem na nim wzrok na dłuższą chwilę, chociaż nie potrafiłbym powiedzieć, co było w nim takiego interesującego.
Dobry humor straciłem już dawno temu, a teraz wyczerpywała się także i moja cierpliwość. Dokończyłem piwo i zacząłem ogłaszać, że muszę powrócić do pakowania swoich rzeczy, ale jeszcze o czymś sobie przypomniałem. „Przy okazji, chciałbym coś ci pokazać” – powiedziałem, sięgając do wewnętrznej kieszeni marynarki. Ledwie rzuciłem okiem na wyjętą stamtąd fotografię, uświadomiłem sobie swoją pomyłkę. Było oczywiste, że nie mogła przedstawiać mężczyzny siedzącego naprzeciw mnie. Wprawdzie rysy poruszonej twarzy były nieczytelne, ale na pierwszy rzut oka nie zgadzała się ogólna postura, a nawet kolor włosów. Zakłopotany, zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie natrafiłem na to zdjęcie jako na zakładkę porzuconą w książce kupionej w dawno już nieczynnym antykwariacie. Przyjaciel przyglądał mi się wyczekująco, więc z ociąganiem podałem mu fotografię, w razie potrzeby gotów obrócić wszystko w żart. Spojrzał na nią i uniósł brwi. „To były czasy” – powiedział bez większego przekonania, jak gdyby kogoś cytował. Po czym zbliżywszy ją do oczu, westchnął ciężko i powtórzył, niby w rozmarzeniu przeciągając sylaby: „to dopiero były czasy!…”.