Próba porozumienia

Machnąłem na to wszystko ręką. „A idźcie z tym” – powiedziałem głośno, właśnie dlatego, że nikt nie mógł mnie usłyszeć. „Idźcie z tym do diabła” – dodałem jeszcze po chwili, aby nie pozostawić niedomówień i dlatego, że lubiłem wyrażać się precyzyjnie.

Okazało się, że ktoś mnie jednak usłyszał. Mały człowieczek o lekko wyłupiastych oczach wynurzył się z cienia i zbliżył się do mnie z zaaferowaną miną.

– Bardzo pana przepraszam – oświadczył – ale wydawało mi się, że pan coś powiedział. Stałem właśnie tutaj – wskazał na cień – i pomyślałem, że może to do mnie pan mówi.

– Obawiam się, że zaszło nieporozumienie – uśmiechnąłem się uprzejmie. – Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że pan tu jest. Nie mówiłem do nikogo w szczególności… – tu zauważyłem, że człowieczek dziwnie się krzywi i wyciąga w moim kierunku szyję.

– Najmocniej pana przepraszam, ale trochę niedosłyszę. Musi pan mówić głośniej – wyjaśnił. – To dlatego właśnie nie byłem pewien, czy mówił pan do mnie – dodał tonem wyjaśnienia.

– Nie mówiłem do nikogo w szczególności – powtórzyłem cierpliwie. Wydawał się skonsternowany i nie było dla mnie jasne, czy nadal mnie nie słyszy.

– Tak naprawdę mówiłem do siebie! – huknąłem, aż zrobił krok do tyłu.

– Ale dlaczego? – zapytał zalękniony.

– Miałem już tego dosyć! – trochę zniżyłem głos i zademonstrowałem kilka razy swój wcześniejszy gest, powtarzając dobitnie: „A idźcie! Idźcie z tym!”, aby na pewno mnie zrozumiał.

– Więc to dlatego tak pan wymachiwał. A ja myślałem, że chce mnie pan przyzwać.

– Nic podobnego. Po prostu machałem na to wszystko ręką.

– Na to wszystko? – obejrzał się za siebie. Jego podejrzliwość zdawała się narastać.

– No wie pan… – nie wiedziałem, co powiedzieć, więc tylko zatoczyłem w powietrzu półkole dłonią. Mój rozmówca z uwagą śledził jej trajektorię, po czym znowu się obejrzał i zapytał konspiracyjnym szeptem:

– Ale pan mówił chyba też coś o diable?

– To dlatego, że lubię wyrażać się precyzyjnie – wyjaśniłem. – Kiedy na przykład ostatnio opisywałem lekarzowi mojej babci szczegóły jej stanu zdrowia, aż mnie zapytał, czy jestem prawnikiem.

Zamrugał oczami.

– A jest pan prawnikiem?

– Nie, absolutnie nie. Widzi pan, to bardzo śmieszna anegdota, ale trzeba mnie lepiej znać, żeby ją docenić.

Wydawał się urażony:

– Skąd niby miałbym pana znać?

Teraz to ja poczułem się urażony.

Zapadła krępująca cisza.

– Babcia zdrowa? – zapytał w końcu.

– No wie pan, tak jak ona sama lubi powtarzać: stosownie do wieku – odpowiedziałem, ciężko wzdychając. Nużyła mnie ta rozmowa. Oczywiście wcale mnie nie usłyszał, więc musiałem wrzasnąć: – Stosownie do wieku!

Pokiwał głową ze zrozumieniem, ale nic nie powiedział.

Nie wiedziałem już co robić, więc z rezygnacją machnąłem ręką i oznajmiłem:

– Bardzo pana przepraszam, ale muszę teraz jeszcze zająć się innymi rzeczami.

– Więc życzy pan sobie, abym poszedł do diabła? – upewnił się.

Przytaknąłem mu gorliwie, a on jak niepyszny usunął się w cień.