Dawniejsza epoka

Wyobrażam sobie te odległe czasy w barwach szarozielonych. Wszystko spowite jest jakby zawiesistą mgłą, a słońce widać wyłącznie za chmurami. Czas płynie bardzo wolno, wolniej niż ktokolwiek z nas mógłby to sobie uzmysłowić. Blada, bezwłosa skóra żyjących wówczas ludzi jest zawsze lekko wilgotna, a ich ciała – dziwnie miękkie i spuchnięte, jakby zbyt wiele czasu spędzali w ciepłej wodzie albo zostali w niej zgoła ugotowani. Poruszają się powoli i z rozmysłem; porozumiewają się głównie językiem zamaszystych gestów, z rzadka tylko wydając stłumione dźwięki, przywodzące na myśl kumkanie żab wystawiających głowy nad powierzchnię gęstego od rzęsy stawu albo jęki wydawane w panice przez kogoś, kto zakrztusił się ością i właśnie pojął, że naprawdę grozi mu śmierć przez uduszenie. Ludzie ci spędzają większość czasu nad brzegami rzek. Niektórzy przykucają tam ze świeżymi pędami wikliny i wyplatają z nich jakieś przedmioty o niejasnym dla zewnętrznego obserwatora przeznaczeniu. Inni tylko niemo wpatrują się w płynącą wodę; przystają w niewielkich grupkach, przygarbieni, ze zwisającymi wzdłuż ciał zbyt długimi ramionami, z ustami rozchylonymi w nabożnym skupieniu.