Azyl

Kiedy jeszcze byłem człowiekiem, zdarzało się, że bywałem proszony, abym przyjechał pod taki czy inny adres i podpisał tam jakieś dokumenty.

Jednego razu zostałem w ten sposób zaproszony do zabytkowego pałacu w historycznej części miasta, w którym miała siedzibę pewna szacowna instytucja. Tylko z największym trudem udało mi się otworzyć ogromne, ciężko chodzące w zawiasach drzwi. Musiałem oburącz chwycić żłobiony mosiężny uchwyt i z całej siły pociągnąć je do siebie. Ktoś akurat wychodził ze środka i podziękował mi, że je dla niego przytrzymałem. „Ależ bardzo proszę!” – odpowiedziałem do jego pleców.

Wszedłem do rodzaju sieni, a stamtąd, przez kolejne drzwi – co do których nie pamiętam, abym miał jakiekolwiek trudności z ich otwieraniem – do przestronnej, zdecydowanie zbyt przestronnej sali mieszczącej szatnię i recepcję, usytuowane pod przeciwnymi ścianami. Posadzka była tam kamienna i wzorzysta. Chciałem przykucnąć i dotknąć jej dłonią, aby chłonąć jej chłód, ale zdawałem sobie sprawę, że przez cały czas jestem czujnie obserwowany.

Podszedłem do długiej, zdecydowanie zbyt długiej, lady recepcji, za którą stała potężnie zbudowana kobieta o blond włosach i w intensywnie szafirowym żakiecie. „Dzień dobry” – powiedziałem do niej – „dzień dobry, jeszcze jestem człowiekiem, wobec czego chciałbym prosić o wydanie mi dokumentów do podpisania, które mają tu na mnie oczekiwać”. Uprzedzając pytanie kobiety, wymieniłem też swoje nazwisko, może nieco przesadnie je akcentując. „Jest to nazwisko ludzkie” – dodałem jakby dla usprawiedliwienia. Stękając, schyliła się pod ladę i zaczęła przestawiać tam jakieś przedmioty. Wreszcie powoli się podniosła i bez słowa wręczyła mi dużą brązową kopertę. W jej spojrzeniu dopatrzyłem się wyrazu wątpliwości.

Podziękowałem jej, trochę za bardzo wylewnie, i wycofałem się do rodzaju sieni, gdzie, jak zauważyłem przy wchodzeniu, stało kilka składanych drewnianych foteli przypominających stare fotele kinowe, a może po prostu będących starymi fotelami kinowymi. Nie odstępowała mnie świadomość, że przez cały czas jestem czujnie obserwowany. Usiadłem w fotelu – był bardzo twardy i niewygodny – po czym wyjąłem z koperty plik kartek, pustą kopertę położyłem sobie na kolanach, na niej położyłem plik kartek, z kieszeni zaś wyjąłem długopis i począłem podpisywać kartki jedną po drugiej. Ponieważ nie miałem żadnej sztywnej podkładki, długopis ślizgał się po powierzchni papieru, a moje podpisy wychodziły krzywe i niedbałe. Patrzyłem na nie w zakłopotaniu i nie rozpoznawałem w nich swojego nazwiska. Czułem, że się pocę.

„Panu jest tu niewygodnie” – zauważył sześćdziesięcioletni może ochroniarz, który stał tuż nade mną i przyglądał mi się troskliwie. Był tak blisko, że czubki jego butów prawie stykały się z moimi. „Zapraszam pana do siebie, tam jest prawdziwe krzesło, tam jest stół, spokojnie pan sobie wszystko tam wypełni. Jak człowiek” – dodał i puścił do mnie oko. Pod podejrzliwym spojrzeniem kobiety w szafirowym żakiecie dałem się zaprowadzić przez przestronną salę szatniowo-recepcyjną do ciemnej i ciasnej dyżurki pod schodami. Musiałem się schylić, aby przy wchodzeniu nie uderzyć głową we framugę. Wewnątrz panował przyjemny chłód.

Ochroniarz posadził mnie przy lakierowanym stoliku na krześle biurowym z przetartą tapicerką z imitacji skóry. Położyłem swoje papiery i długopis na stoliku. „Bardzo proszę, pan sobie siedzi i wypełnia. Ja tymczasem pójdę tam” – wykonał niejasny gest w kierunku przestrzeni na zewnątrz dyżurki i tam właśnie się skierował. „Bardzo serdecznie panu dziękuję. To szalenie miło z pańskiej strony” – powiedziałem do jego pleców.

Zauważyłem, że w kącie stoi włączony mały czarno-biały telewizor. Wyświetlany był tam jakiś stary film, a może tylko wydawał mi się stary ze względu na czarno-biały obraz i brak dźwięku. Zapatrzyłem się na niego, zapatrzyłem tak bardzo, że wzrok zasnuła mi mgła. Nie widziałem żadnych konkretnych scen, a tylko migające światła i cienie. Krzesło biurowe, choć odrapane, było bardzo, może aż za bardzo miękkie. Zapomniałem zupełnie o swoich dokumentach do wypełnienia i o długopisie. Przepełniało mnie poczucie komfortu, komfortu i nieskończonej wdzięczności.