Wózeczek

Już od wczesnego ranka w moim pokoju gromadziły się osoby starające się namówić mnie, abym wstał z łóżka i wyszedł z domu. Skład grupy zmieniał się nieustannie, co i raz ktoś odłączał od reszty albo przybywał ktoś nowy; nie zważano zupełnie, że skrzypienie na przemian otwieranych i zamykanych drzwi grało mi na nerwach i psuło mi humor, tym mocniej zniechęcając mnie do wszelkiej współpracy. Zmieniały się również sposoby, jakimi próbowano mnie podejść. Błagano mnie, grożono mi, odwoływano się do moich najszlachetniejszych uczuć, wysuwano przemyślne, złożone argumentacje mające przemówić mi do rozsądku. Na wszystkie te środki perswazji pozostawałem jednak głuchy. Wśród miękkiej pościeli było mi miło i ciepło, i za żadne skarby świata nie zamierzałem jej opuszczać. Nie czułem się też tego dnia na siłach, aby gdziekolwiek łazić. Bolały mnie nogi i miałem nadzieję dać im trochę odpoczynku.

Dochodzące znad mojego łóżka ponawiane żałośliwe jęki i stanowcze rozkazy stawały się jednak coraz bardziej nieznośne, nawet pomimo tego, że naciągnąłem sobie na głowę kołdrę. Kiedy ktoś wyjątkowo odważny, albo po prostu zdesperowany, podjął próbę ściągnięcia mnie na ziemię siłą – oczywiście, ponosząc klęskę, bowiem napiąłem wszystkie mięśnie czyniąc moje ciało niezwykle ciężkim, jednocześnie mocno chwyciwszy się ramy łóżka – powiedziałem sobie: „basta!”. Byłem jednak daleki od tego, by ulec im na ich zasadach. Na całe szczęście w mojej głowie zrodził się doskonały pomysł.

„Wstanę, jeżeli odnajdziecie mój wózeczek” – oświadczyłem uroczyście, wywołując oznaki radości pośród zgromadzonych. Chodziło o zabawkę z moich lat dziecinnych, prostą konstrukcję z czterech desek, pilśniowego dna i czterech kółek. Jeżeli dobrze pamiętam, dostałem ją w prezencie razem z zestawem kolorowych drewnianych klocków, dla których wózeczek stanowił rodzaj pudełka. Gdy kilka oddelegowanych osób rzuciło się na poszukiwania wózeczka w różnych zakątkach mego pokoju, wydałem polecenie: „Tymczasem mnie ubierzcie”. Z mojego wciąż leżącego ciała zdjęto zaraz piżamę i nasunięto na nie majtki, skarpetki, spodnie i bluzę. Gdy było to konieczne, pomagałem skwapliwie, unosząc lekko nogi i tułów.

Wreszcie czyjś tryumfalny okrzyk ogłosił, że wózeczek udało się odnaleźć na dnie jednej z szafek. Ze wzruszeniem spojrzałem na starą zabawkę i kazałem ją ustawić tuż obok łóżka. Następnie ostrożnie zsunąłem się do środka, przysiadając na zgiętych w kolanach nogach. W pierwszej chwili zdumiało mnie, że z taką łatwością zmieściłem się w wózeczku. Zaraz jednak przypomniałem sobie, że był to wszak mój własny wózeczek – dlaczego miałoby być coś dziwnego w tym, że tak doskonale dopasowany był do rozmiarów mojego ciała?

Odpychając się lekko od ziemi rękami, zrobiłem niewielkie okrążenie wokół mego pokoju, skoro zebrane w nim osoby ustąpiły mi miejsca, ustawiwszy się pod ścianą. Tak jak przypuszczałem, był to nieporównanie przyjemniejszy sposób przemieszczania się niż chodzenie! Zagrzewany wiwatami i oklaskami, przejechałem dumnie przez kolejne pokoje, a następnie pokonałem próg szeroko otwartych dla mnie drzwi wyjściowych. Wszyscy żegnali mnie wylewnie, życząc mi szczęścia. W końcu pomachali mi ostatni raz i zamknęli drzwi, pozostawiając mnie samego na klatce schodowej.

Stałem teraz przed nie lada wyzwaniem: musiałem z drugiego piętra zjechać po schodach na dół kamienicy. Rozważałem, czy nie uczynić tego bardzo powoli, osuwając się ze schodka na schodek, po drodze łapiąc za kolejne słupki balustrady. Uznałem jednak, że wolę poddać próbie możliwości mojego pojazdu, i zacisnąwszy dłonie na krawędziach desek po moich bokach, z rozpędem zjechałem na półpiętro za jednym zamachem. Poobijałem się trochę, ale nie zniechęciło mnie to do pokonania tą samą metodą reszty drogi na parter.

Na podwórku mogłem nareszcie nabrać większej prędkości. Odpychając się z całej siły, przejechałem przez bramę, podskakując trochę na drobnych kafelkach, którymi była wyłożona. Kiedy wyjechałem na chodnik rozciągający się wzdłuż ruchliwej ulicy, zawahałem się na chwilę. Dokąd właściwie miałem teraz się skierować: do szkoły, na uniwersytet, do pracy? – Nie mogłem sobie tego przypomnieć. Postanowiłem zaufać mojemu wózeczkowi i udać się tam, dokąd on mnie zawiezie.

Skręciłem w lewo i, nabrawszy rozpędu, pognałem przed siebie. Niektórzy przechodnie w ostatniej chwili zeskakiwali mi z drogi, ciskając za mną przekleństwami. Inni mówili do ludzi ciekawie wystawiających głowy z okien: „Patrzcie na tego chłopca, co tak chwacko jedzie na swoim wózeczku! Niczego się nie boi i gna wciąż do przodu, bez żalu pozostawiając za sobą wszystko, co mija po drodze!”.